Zdanie wyjaśnienia: Chorowałem, na tyle poważnie, że nie bardzo byłem w stanie oglądać filmy w TV, nie mówiąc o tym, żeby sensownie coś napisać na temat pojedyńczych wybranych.
Zapewne nie nadrobię pewnych braków, może z czasem, ale najpierw zainteresował mnie dosyć głośny, aczkolwiek z tym hałasem, to bym uważał, film Davida O. Russella, wg czołówki oparty na autentycznej historii. Czasem lubię oglądać amerykańskie filmy sensacyjne, niektóre z nich może nie mają zbyt rozbudowanej fabuły, ale są ciekawie zrobione, a co za tym idzie mają dużą dozę prawdopodobieństwa.
AMERICAN HUSTLE na tym tle wyróżnia się jedynie, a może przede wszystkim grą aktorską i chyba muzyką.
Jeśli chodzi o to pierwsze, to oprócz epizodycznej roli Roberta De Niro (jako mafioso Victor Tellegio), na uwagę zasługują szczególnie panie: Jennifer Lawrence (rozrywkowa i gadatliwa żona Irvinga) oraz Amy Adams, grająca "angielską" wspólniczkę i kochankę wyżej wymienionego. Panowie trochę bladziej wypadają w tej opowieści o genialnym oszuście - Irving - Christian Bale oraz zakompleksionym, ambitnym i mało myślącym agencie FBI Richie'm - Bradley Cooper.
Fabuła mnie nie oczarowała, jednak niektóre dialogi, czy pojedynek na słowa wymienionych pań zupełnie rekompensowały nudnawy przebieg akcji i opowieść o zatrzymaniu kilku skorumpowanych kongresmenów oraz jednego senatora.
Muzycznie - napisałem "chyba" - ponieważ to takie sympatyczne starocie z lat siedemdziesiątych, ale mnie to niespecjalnie rusza, natomiast film trzyma w jakichś ryzach czasowych.
Nie zabrakło też moralizatorskich pouczeń w stylu: Każdy siebie kantuje, czy wywód o potędze intencji.
Najbardziej utkwiło mi w pamięci takie zdanie:
Czasem w życiu pozostają nam tylko nasze toksyczne decyzje.
Ogólnie stwierdzam, że obejrzeć nawet warto, choćby po to, by trochę się pośmiać i posłuchać nieśmiertelnej Delilah Toma Jones'a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz