niedziela, 30 czerwca 2013

"Wszyscy się zabijają. Witamy w Bejrucie."

Bejrut, 1982, na pewno przed 6 czerwca. Tak wynika z początku filmu Erana Riklisa opowiadającym o... właśnie o czym, bo trudno to nazwać przyjaźnią. Najpierw jest kalkulacja, wynikająca z niejasnej obietnicy złażonej przez człowieka, który być może niedawno zrzucał bomby, gdy zginął ojciec Faheda. A ojciec i ojciec jego ojca tak przekonująco opowiadali o świeżości powietrza i niezwykłej jasności gwiazd w porzuconej po powstaniu państwa Izrael palestyńskiej wiosce. Potem jest okazja, by spróbować urzeczywistnić dziecięce marzenie. Zresztą, co go właściwie trzymało w obozie dla uchodźców, zewsząd otoczonym przez zwalczające się frakcje polityczne, religijne, narodowe? Dalej to już wspólna próba przetrwania - to zbliża najbardziej nawet wrogów, wreszcie sympatia do człowieka, który tak samo umie czuć, ale który podlega jedynie rozkazom i jest zaledwie pionkiem swojego narodu.
- Przyleciałeś amerykańskim F-16, wracasz palestyńskim F-16 - mówi chłopiec, jadąc wspólnie na ośle.
Film MÓJ PRZYJACIEL WRÓG pokazujący Bejrut z tamtego okresu z całą rzetelnością, dbałością o szczegóły, w konflikcie arabsko-izraelskim eksponuje zwykłe człowieczeństwo, mimo politycznych granic. Miło się patrzy na grę Abdallaha El Akala, poprawnie wychodzi w roli Yoniego Stephen Dorff, a już Alice Taglioni jako porucznik Sił Międzynarodowych jest rewelacyjna - niezdecydowana, otwarta na sugestie, uległa, zupełnie z innego świata.
I ten świat nie zapobiegł masakrze dokonanej przez maronickich falangistów, która zdarzyła się kilka miesięcy później (16-18  września), niż dzieje się akcja filmu, w wymienionym obozie dla Palestyńczyków Szatila (oraz Sabra i Burdż Albradżna), gdzie wrócił "Zico". Zginęło wtedy od 700 do 3500 Palestyńczyków, głównie starców, kobiet, dzieci (siły OWP wcześniej opuściły okolice Bejrutu). Autorów filmu już nie interesuje, co mogło stać się z chłopcem i tak mamy szczęśliwe zakończenie.
Coś tam mgliście próbował o owej tragedii wspomnieć Ari FolmanWalcu z Bashirem, ale jego bohater nie wszedł przecież za libańska Falangą do obozów, zresztą ma kłopoty z pamięcią (tak bezpieczniej).

Aby zneutralizować tytuł wpisu, polecam refren utworu zespołu Brak Na Bliskim Wschodzie (wszystko w porządku).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz