niedziela, 7 lipca 2013

Piana dni

Dosyć często wybieram filmy i książki intuicyjnie, nawet przed ich oficjalnym ukazaniem się w sferze publicznej. Tym razem zasugerowałem się nazwiskami trójki aktorów, które widniały na awersie ulotki reklamowej. Nie odwracając jej, wiedziałem, że ten film chciałbym zobaczyć. W trakcie seansu okazało się, iż spodziewałem się czegoś innego. Zapewne wielu innych ludzi również, którym się ten film nie spodobał. Prawdopodobnie jest to wpływ ostatnich obrazów, gdzie co rusz natykamy się na Dziewczynę w... lub Dziewczynę z... w tytule, więc coś tak surrealistycznego nie mieściło się w kanonie wyobraźni zawiedzionych. Ja absolutnie nie żałuję wyboru, chłonąłem pomysły, kształty, kolory, a z tego kalejdoskopu wydobywająca się powoli akcję DZIEWCZYNY Z LILIĄ. Potrzeba miłości, spełnienie, cudowne życie naznaczone nagłą chorobą - nenufarem w płucach - będącą jedynie pięknym obrazem raka, czy może gruźlicy. Przyjaciel jest uzależniony od twórczości pewnego pisarza, a co za tym idzie, reżyser Michel Gondry pokazuje, że jak każdy, będąc "na głodzie", posunie się do próby okradzenie przyjaciela, któremu i tak wiele zawdzięcza. Główny bohater - Colin (Romain Duri - zupełnie jak za dawnych czasów ze Smaku życia i Smaku życia 2) w przypływie słabości, czy też bezsilności posuwa się do chwilowej (ale jednak) zdrady żony Chloé (Audrey Tautou - na początku filmu zbyt infantylna, potem wraca jej naturalność) z dziewczyną przyjaciela. Pieniądze się rozchodzą, trzeba odesłać wiernego służącego (nadal zabawny Omar Sy), a leczenie (niekoniecznie nietypowe) jest drogie, pracę też trudno znaleźć (i zachować). Nic w ludzkich relacjach nie zmieniło się od czasu wydania Piany dni (Piany złudzeń w pierwszym polskim tłumaczeniu) Borisa Viana w 1947. Niestety nie czytałem, za to reżyser na pewno, bo kiedy Vian był na fali popularności w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, zdarzały się chociażby studenckie protesty 1968 roku, co możemy zobaczyć, niejako przemycone, w jednej ze scen tego pełnego również fantazji i jazzu obrazu.

Zamiast jakiegoś utworu z filmu, proponuję Duka Ellingtona Prelude To A Kiss (oby nasze miłości trwały, więc może zacznijmy od początku).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz