sobota, 14 września 2013

Chemiczna formuła wolnego wyboru.

Bardzo żałuję, że moja dzisiejsza wypowiedź będzie ca najmniej połowiczna z prostego powodu - nie czytałem Kongresu futurologicznego Stanisława Lema. Nie mam więc jak ustosunkować się do części animowanej filmu Ari Folmana, bo nawet nie czytając Lema nietrudno zauważyć, że część fabularna - nawiasem mówiąc ze wspaniałymi kreacjami Robin Wright, świetnego agenta Ala, czyli Harveya Keitela, a także jako syna aktorki Kodi'ego Smit-McPhee - jest wymysłem scenarzysty i reżysera w jednej osobie - Folmana. Sama fabuła jest o  - być może czekającej nas - przyszłości, gdy jako ludzie, nie wszyscy będziemy potrzebni, bo wielu będzie można zastąpić dzięki automatyce, inżynierii genetycznej, informatycznymi udoskonaleniami i chemią. Na początek wystarczy zeskanować kogokolwiek. Pozostanie więc kilka korporacji, które poprzez wchłonięcia i inne fuzje przejmą władzę nad kluczowymi dziedzinami życia. Mam nadzieję, że jednak znajdzie się ileś osób, które się temu przeciwstawią.
- A co jest po tamtej stronie?
Prawda.
I tak, jak bardzo podobał mi się wcześniejszy pomysł Folmana Walc z Bashirem, tu poczułem się trochę zawiedziony. Pomysł na collage animacji z fabularnymi zdjęciami uważam za ciekawy, gdyby jeszcze można było lepiej pokazać przejścia między tymi rodzajami przekazu (chyba lepsze widziałem w Masce). Feeria barw i szalona jazda na początku animacji też warta, by zasiąść w kinowym fotelu. Problem w tym, że w pewnym momencie ta animacja zaczynała mnie nużyć i zastanawiałem się, kiedy będzie coś ciekawszego (odniosłem wrażenie, jakby niektóre ujęcia scenografii były powtarzane). A może projekt tak się rozciągnął ze względu na zbyt duże ambicje reżysera, może zbyt wiele chciał przekazać w jednym obrazie?
Na szczęście całość dobrze spaja muzyka Maxa Richtera  i dobre zdjęcia Michała Englerta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz