sobota, 16 listopada 2013

"(...) albowiem piję na mieście"

Zanim powrócę do festiwalu Cinergia, krótki przerywnik.
Czytelnikom słuchającym polskiej muzyki alternatywnej tytuł dzisiejszego wpisu mówi już wiele. Niewtajemniczonym przytoczę fragment utworu, z którego ten akapit pochodzi:
W moim domu nie ma problemu z alkoholem, albowiem piję na mieście. 
Utwór Alkohol został zagrany jako drugi, na czwartkowym koncercie legendarnej już grupy ŚWIETLIKI. Sala w Kaliskiej wypełniona, rzadko trafia się poezja w takim wykonaniu, poezja przekazywana przez wokalistę, autora Marcina Świetlickiego w formie charakterystycznej melodeklamacji, poezja pełna jakże trafnych obserwacji z życia, dodam, że podana w naturalnej polszczyźnie, co nie zdarza się zbyt często w twórczości innych naszych autorów tekstów. Nie dziwi więc ten tłum, znający na pamięć piosenki grupy, od panów w średnim wieku (z wyżelowanymi na post-punkowy nieład włosami), poprzez ciągle próbujące nawiązać kontakt z wokalistą kobiety z okolicznego przedziału wiekowego, skończywszy na młodych adeptach muzyki alternatywnej i krakowskiej poezji z licealnych kręgów, czyli tak zwanej intelektualnej przyszłości narodu.
Sam koncert podobał mi się bardzo, dodałbym za moją koleżanką: Nadbardzo!
Nie stało się tak, aczkolwiek wszystko zapowiadało taką ocenę, dopóki nie usłyszałem prośby wokalisty, którą - będąc na koncercie Świetlików po raz pierwszy - zignorowałem. Za drugim razem przestało to być śmieszne, gdy ze sceny padły słowa: Jeśli nas kochacie, to jeszcze jedną dużą wódkę chętnie wypiję. Potem nastąpiło jeszcze sprostowanie, dla widzów ignorantów: Nie pijemy piwa, nikt w zespole nie pije piwa!
Klapki opadły, tłum był nadal tylko tłumem gawiedzi, której wystarczy charyzmatyczny przywódca, żądający swoich niezbywalnych praw, a tłum ryczy z radości, jak przy każdym tekście, w którym pada jakiś skurwysyn, albo inna ilustracja w tym stylu i - cytując autora znów: leje po nogach z radości.
I nagle obok mnie przeszła, przeciskając się przez tłum, filigranowa dziewczynka, mocno dzierżąc w dłoni, szklaneczkę z dużą wódką dla artysty (wcześniej zapewne płacąc za bilet umożliwiający jej dokonanie takiej słusznej ofiary). A gawiedź otrzymała jeszcze kilka tekstów, dla których przyszła, jeden, dwa utwory z odpowiednimi słowami, bez których koncert niepełny byłby w ich małostkowym mniemaniu.  Zadziwiające, artysta jest jest wrażliwym (w tekstach) poetą, posługuje się, jak wspomniałem wcześniej, piękną polszczyzną i rozbierając utwory na czynniki pierwsze zauważyłem, że mógłby bez trudu użyć w zamian słów innych, a nic z artyzmu, ani przekazu by nie straciło.
Tyle, że wtedy nie byłoby takiego aplauzu, a słuchając pokoncertowych opinii innego uczestnika kilku już koncertów grupy, te prośby o wódkę, czy zagranie tych, a nie innych utworów, to niezbędne elementy rytuału, który ściąga gawiedź. A podatna młodzież idzie do baru i do ceny biletu dodaje z własnej woli datek na kaprys artysty. Rozumiem już, że autor pije na mieście.
Fajnie się nazywa najnowsza płyta Świetlików: Sromota.

Z tejże płyty: Świetliki utwór O.

2 komentarze:

  1. Cóż... ta wódka, to taki klucz... jak okrzyki "pedały" na koncertach Budynia... to co mnie uderzyło to nie pełna sala, nie wódka, tylko jakaś bariera między muzykami, a publiką...stojącą bez ruchu... a przecież "nie bądź gnidą poczuj freedom maleńka i wy bracia i siostry..." Poza poetyką teksów, trafnością obserwacji przekazaną słowem trafnie i dobitnie jest przecież jeszcze muzyka jakże napędowa. Opis możesz uzupełnić fotkami z koncertu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Klucz, mówisz? A że widzowie kupują wódkę artyście, bo piwo mu nie wystarczy, płacąc wcześniej za bilet - ja wiem, że nikt nie zmusza, że to z sympatii, głupoty - to też klucz?

    OdpowiedzUsuń