Pokazy przedpremierowe mają to do siebie, że ogląda się na przykład reklamę filmu, którego projekcja za chwilę nastąpi. Absurd operatorów?
Film nie wszedł jeszcze oficjalnie na ekrany kin, a już stał się kultowy. Wiedziałem o nim dużo wcześniej i to nie z materiałów promocyjnych. Bo co tak naprawdę opowiada Leonard Abrahamson? Gdzieś w Wielkiej Brytanii, prawdopodobnie na wyspie Man, działa zespół, grający swoją pokręconą muzykę, składający się (dodając menadżera - Scoot McNairy) z ekscentrycznych osobowości, przy czym mózgiem, kryjącym się za tekturową maską-głową jest niejaki FRANK. ("Ukłon" w stronę recenzentki z pewnego, popularnego portalu filmowego, która określiła zespół grupą popową.) Nie zależy im specjalnie na popularności, dobrze czują się w stworzonym przez siebie świecie, chociaż... może nie wszyscy. Nagle potrzebują klawiszowca. Znajduje się prze-ambitny (co to ambicja przerasta ideę) Jon (Domhnall Gleeson) uzależniony od Twittera i YouTube, którego celem jest popularność za wszelką cenę. On inaczej rozumie muzykę, niż pozostali, umie też być przekonywujący dla zagubionego nieco Franka, którego głos w zespole jest decydującym. Jon co prawda wkupuje się (dosłownie) w pracę zespołu nad materiałem płytowym, ale mimo wszystko pozostaje egoistą (w trakcie reglamentacji żywności, nie omieszka uszczknąć coś tylko dla siebie) marzącym o sławie, we własnym mniemaniu z ogromnym talentem.
Jednak niemal wszyscy widzowie zachwycają się samym Frankiem, ekscentrykiem z nałożoną na swoją sztuczną głową, na którą ma specjalne lekarskie pozwolenie. Nie wnikaj, jak szczotkuje zęby. Fakt, że grający go Michael Fassbender - tak na dobrą sprawę widzimy go w końcówce filmu - jest w tej roli świetny, nie stanowi dla mnie jakiejś rewelacji (mogę zrozumieć niektóre kobiety, mogą na nie działać hormony). Tylko ta sztuczna głowa wyróżnia film od innych opowieści i zazwyczaj (nie włączam kompozycji Jona) niezłej muzyki, opartej na naturalnie, z otaczającej go najbliższej rzeczywistości tworzonych przez Franka tekstach. Aczkolwiek śledząc zachowanie i reakcje Franka, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że kogoś mi przypomina - Iana Curtisa wokalistę zespołu Joy Division. Zwróciła też moją uwagę Clara (Maggie Gyllenhaal). Na dobrą sprawę, to ona, zanim pojawił się Jon, scalała grupę. A do której Jon powiedział: Ty chyba straciłaś kontrolę (Takie drobne odniesienie do Joy Division).
Ale nie ten utwór przytoczę, polecając film, lecz samego Michaela Fassbendera - I Love You All:
Marnotrawny syn powraca,
tam, gdzie w bilard grają psy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz