środa, 22 czerwca 2016

Życie - nie film, ale mój alkoholizm.

Nie pisałem dawno. Najpierw były fizyczne kłopoty ze zdrowiem, potem fizyczno - społeczno -psychiczne, w związku z tym nie będzie dziś o filmach, książkach, muzyce, a o życiu.
      Jestem alkoholikiem, to, że prócz picia mam inną pasję, to czytelnicy, tudzież moi znajomi zauważyli. Nie będę samobiczował się, że przez długi czas "olałem" swoją pasję i nie pisałem nic. Piłem! Wracałem do "normalności", znów piłem. Sam to wybrałem.
Jeden detox, przerwa i ciąg, próba dostania się na terapię - "Pan jest pod wpływem, proszę pójść na detox."
Kolejny detox, w innej placówce: telefon do dyspozycji dwie godziny dziennie, poza godzinami pracy urzędów, aby nie móc załatwić odroczenia jakiejś sprawy, porozmawiania o spłatach zadłużenia w ratach itd. Zła krew - odesłanie do innego szpitala na oddział hematologii - niby nic, ale konieczne kontrole lekarskie.
Pijąc mam już tego dosyć, szczególnie bolesnych konsekwencji picia: objawy odstawienne: suchość w gardle, wymioty, lub odruchy wymiotne, śmierdzący pot, drżenie wszystkich mięśni, sinusoidy temperatur, zdrowie, finanse, długi, utrata niektórych znajomych, przewartościowanie świata.
Żyję. Zgłaszam się na terapię. Z dużymi wątpliwościami zostaję przyjęty. Pierwszy kontrakt na 3 tygodnie. Nie mam żółtej kartki, ani jednego minusa... Po pewnym czasie dowiaduję się, że kontrakt przedłużono mi o tydzień, a nie, jak zazwyczaj o kolejne 3 tygodnie. Podczas "gorącego krzesła" dowiaduję się, że życie wstępuje we mnie ok. godz. 23, wtedy mnie wszyscy słuchają z uwagą i zainteresowaniem, wcześniej zachowuję się, jak bomba z opóźnionym zapłonem. Oczywiście: jeśli się na czymś znam, to mogę opowiadać długo; na temat trzeźwienia wiem niewiele, więc rzadko zabieram głos. Nie "ściskam się" ze wszystkimi, nie po drodze mi z tymi, którzy niby chcą wyjść z nałogu kradną ze wspólnej lodówki podpisane mleko, czy inne produkty tam się znajdujące. Nie po drodze mi z hipokryzją, terapią na zasadzie kija i marchewki, strachu, że coś się powie takiego, co nie spodoba się terapeutom i jest minus, albo "żółta kartka", albo "wypad", bez tłumaczenia. A właściwe tłumaczenie jest jedno: "Pani/Pan sami do tego doprowadziliście (my jesteśmy niewinni - sic!)."
Na koniec "gorącego krzesła", czyli uwag współpacjentów i "informacji zwrotnej" osobistej terapeutki dowiaduję się, że dziś kończy mi się kontrakt, bo terapeuci doszli do wniosku, że stracono do mnie zaufanie i że nie dojrzałem do terapii (moja myśl, której nie omieszkałem wypowiedzieć: Dojrzeję więc, gdy się zapiję na śmierć? Komentarz: Niektórzy ludzie nigdy nie dojrzewają do terapii. Dzięki ci, uczona psychologio!).
Może za dużo żalu, ale pisanie prac, tudzież wyrażanie swoich opinii, które nie współgrają ze spojrzeniem terapeutów, tudzież "neofitów" nie pasuje mi.
Specjalnie, wiedząc wcześniej o "gorącym krześle" założyłem koszulkę THE CLASH z okładką płyty "London Calling". Ten zespół w kawałku Garageland śpiewa m. in. taki tekst: Nie obchodzi mnie, co robią bogaci, nie po drodze mi z nimi. Myślą, że zjedli już wszystkie rozumy, ale prawdę zna tylko ten koleś, który urodził się w stajence.
Nie po drodze mi z takimi terapeutami.
Do zobaczenia (jeśli ktoś czuje taką potrzebę) na jakimś mitingu AA. Trzymajmy się!

Tak więc na dziś THE CLASH - Garageland.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz