piątek, 8 sierpnia 2014

"Nie odwiedzam obcych w zamian za darmową kolację."

Po niemal 60 latach na ekrany kin wszedł ponownie film KRÓL W NOWYM JORKU Charlie Chaplina. Wybrałem się,  ponieważ w dobie, gdy filmy mistrza komizmu dosyć często gościły w polskiej telewizji, jakoś ominęła mnie ta pozycja (o ile w ogóle była pokazywana). Dlatego z mojej strony nie było to sentymentalne odgrzewanie wspomnień (chociaż wolałbym obejrzeć Brzdąca, czy Dyktatora). Ostatnia pełnometrażowa rola Chaplina ukazuje, jak na owe czasy dosyć mocne, rozprawienie się z amerykańską wizją świata telewizji, reklam, naciągania ludzi, wykorzystywania ich wizerunku w celach czysto komercyjnych (kolacja - niespodzianka nagrywana ukrytą kamerą, ale według scenariusza). Wszystko oczywiście doprawione szczyptą humoru w stylu aktora. Nie jest to jednak jego najlepsza komedia. Więcej tu zadumy nad współczesnym skomercjalizowanym światem, niż radości samej w sobie. A mimo to, wiele poruszanych w filmie tematów nadal, szczególnie dla nas, którzy z kapitalizmem mamy do czynienia stosunkowo od niedawna, jest aktualnych. Zraziła mnie swego rodzaju gloryfikacja komunizmu i polityczne wypowiedzi młodego chłopca Ruperta Macabee (syn Chaplina - Michael).
Podsumowując: i tak warto było wybrać się do kina, chociażby po to, by na chwilę uciec w znikający świat pewnego stylu, dialogów bez wulgaryzmów i mistrzowsko skonstruowanego dzieła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz