sobota, 27 kwietnia 2013

"...bo tam ludzie wciąż boją się Boga"

Na filmie w sobotnie popołudnie były tylko dwie osoby, prócz mnie jeszcze starsza pani. Po projekcji spotkała kogoś znajomego i opowiedziała mu o obrazie. Stałem kilka metrów od niej rozmawiając z koleżanką, więc słyszałem - doszedłem do wniosku, że nie zrozumiała. Ale na Stopklatce przeczytałem minirecenzję innej kobiety i...może ludzi nie było w kinie, bo czerpią wiedzę z recenzji? Szkoda.

Zaczyna się od niepokojącej, chłodnej, drażniącej muzyki i im bardziej zagłębiamy się w film, tym bardziej jest on taki niepokojący. Najpierw pojawia się śmierć (wypadek), potem znieczulica (jedyny ocalały nie przejmuje się innymi ofiarami), później jest kradzież (dokumentów, portfela, telefonu - w dodatku zmarłemu), są kłamstwa, oszustwa imigracyjne, podejrzliwość, poniżanie, przemoc wobec kobiet, patologiczna zazdrość, hazard, zemsta... cierpienie. Przy tym wszystkim jest mowa o Bogu, odnawianie zaniedbanego kościoła, pisanie ikon. Ale wśród przeplatających się losów kilkorga ludzi, chyba tylko ksiądz (chociaż pojawia się przelotnie) jeszcze w coś wierzy. Ot, w zwykłe podanie pomocnej dłoni, wdzięczność. Wierzy w drugiego człowieka, bo cała reszta (wyłączając matkę z dziećmi) brnie przez życie samotnie, wbrew temu, co to życie im daje.
A droga nie musi prowadzić samotnie, nie musi być też aż tak daleka, wystarczy otworzyć się na innych.
DROGA DO HISZPANII, reżyseria Anja Salomonowitz
W dodatku ładnie zagrane i scena spinająca film.


Na wieczór proponuję reggae z Australii - zespół Fyah Walk, płytę Ocean Sounds, utwór Hold On szczególnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz