- To człowiek z kosmosu.
Usłyszałem od pewnej osoby, gdy spytałem o wrażenia z filmu.
- Takich ludzi nie ma! - szybko dodała ze 100% pewnością
Może dla tej osoby? Bo kiedy z wiary robi się formę tradycji i rytuał, to wtedy naprawdę trudno o wiarę w coś realnego.
Na filmie SUGAR MAN (reżyseria Malik Bendjelloul) byłem już jakiś czas temu, teraz jedynie wracam do muzyki i historii człowieka, którego pechem w jednym kraju było nazwisko i meksykańskie pochodzenie, podczas gdy w innym, toczonym przez chorobę apartheidu, stał się symbolem kontestacji. Oczywiście nie z racji koloru skóry, lecz tego, co przekazywał w tekstach swoich utworów. Płyta Cold Fact dotarła do RPA zupełnie przypadkowo. Do tej pory nie do końca wiadomo, skąd wziął się jej pierwszy egzemplarz, później kopiowany na wszelkie możliwe sposoby, a utwory były śpiewane przez wszystkich białych, którym coś zaczęło przeszkadzać w wewnętrznej polityce przywódców ich kraju. Sama zaś płyta, a przynajmniej niektóre utwory z tej racji znalazły się na cenzurowanym.
Ameryka miała swoich niekolorowych bardów śpiewających o równości ludzi, podczas gdy w Republice Południowej Afryki nikt nawet nie przypuszczał, że człowiek odpowiedzialny za tak piękne songi w ogóle żyje.
I historia człowieka opowiedziana w dokumencie i samego filmu (z braku funduszy niektóre sceny kręcone telefonem) są osobliwe. Sam zaś film stawia na nogi - szczególnie wtedy, gdy nie widzimy żadnego wyjścia.
Sixto Rodriguez nie czekał na swój czas, pracował, wychowywał trzy córki, nie narzekał pogodzony z losem. Ale zasiał ziarno, którego plony przerosły jego oczekiwania.
Czasem nie zdajemy sobie sprawy, dlaczego jesteśmy.
Sugar Man, won't You hurry
'cos I'm tired of these scenes...
Cóż innego mogę polecić muzycznie jeśli nie Sixto Rodrigueza Cold Fact?
Po wyjściu z filmu przez trzy dni grał mi utwór Sugar Man.
Zgadzam się w 100%! Oby więcej takich niesamowitych historii...film niezwykły, a więc kto jeszcze nie widział to pozycja obowiązkowa! pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń