poniedziałek, 10 czerwca 2013

"Bo nadzieja jest uparta"

Pisał Heinrich Böll w opowiadaniu Nieuchwytni. Karol Dickens również tak sądził, dlatego w jego romantycznej prozie, tak malowniczo przedstawionej, że chętnie sięgają po nią filmowcy, właśnie nadzieja wcześniej, czy później pomaga przetrwać i przekształcić oczekiwanie - nawet to długie - w rzeczywistość.
We współczesnym świecie, gdzie wszystko dzieje się tak szybko i brakuje wdzięczności oraz bezinteresownych przyjaciół, przynajmniej takie filmy (bo prozę Dickensa czyta już niewielu) pokazują, że warto mieć taką ufność. Może jest ona naiwna, ale do czegoś pozytywnego może często zaprowadzić. Prócz tego obraz Mike'a Newella WIELKIE NADZIEJE wiernie oddaje zarówno angielską nadmorską prowincję, jak też rynsztoki i próżniacze bogactwo XIX-wiecznego Londynu. Wspaniale zagrane role Ralpha Fiennesa jako Magwitcha, Heleny Bonham Carter jako panny Havisham, kowala Joe granego przez Jasona Flemynga dopełniają mniej doświadczonych aktorów, odtwórców głównych ról Holliday Grainger Jeremy'ego Irvine'a. Sam film ogląda się przy tym jak dobry XIX w. kryminał. Wiem, że nie jest to pozycja dla wszystkich, ale proza Dickensa zachowuje swego ducha. I nie będę - wzorem co najmniej czwórki recenzentów - porównywał do klasycznej, dla Anglików ponoć kultowej ekranizacji Wielkich nadziei Davida Leana z 1946. Po prostu nie oglądałem tego, czego - wbrew temu do czego się odnoszą - nie zrobili również w większości owi recenzenci. Ale jak to ładnie wygląda na papierze (bądź w internecie)! Celowo też spolszczyłem imię Charles, lubię jego prozę - pewnie też jestem romantykiem, a film mi się podobał, bo nie spodziewałem się niczego innego. Nie chciałem tym razem rewolucji.
Gorzko też brzmią słowa wypowiedziane przez pana Jaggersa (Robbie Coltrane):
Rozumiem, że było zbyt wiele tajemnic, ale po co komu prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz