Gdzieś w lesie jest zapomniana, zarośnięta chaszczami chatka, w której można na chwilę odpocząć i z dala od spojrzeń wypłakać się. Zrzucić z siebie pozory obojętności i siły, bezsilność bycia weekendowym ojcem, niemożność porozumienia się z partnerką, ani też z rodzicami - zorganizowanym, bezdyskusyjnym ojcem, Günterem i matką. Tak robi Marko, jeden z synów poszukujących zaginionej właśnie matki. Kiedy ją spotyka - uśmiechniętą, wcale nie na jego widok (spodziewa się drugiego syna, Jakoba), wie, że Gitte wcale nie ma zamiaru wrócić. Ale czy to spotkanie w ogóle miało miejsce, może to tylko działanie wyobraźni spowodowane bólem nogi i ciemnością lasu? Chociaż rano są ślady jakiegoś ogniska. Gdy zabiera go policyjny śmigłowiec (w nocy zwichnął nogę), a poszukiwania wciąż trwają, on przez okno gestem dłoni, trochę się tego wstydząc, żegna się nią, ukrytą w gęstwinie.
Po roku, w Boże Narodzenie zjawia się ze swoją rodziną (zdążył pogodzić się z żoną, z którą ma kilkuletniego syna) w domu, gdzie się wychował, przez Skype'a łączy się z bratem, który przez ten czas wyemigrował wraz z dziewczyną i jedynie ojciec, mąż zaginionej, zadaje rozpaczliwe pytanie:
Może powinniśmy o tym zapomnieć?
Jemu tak by było najwygodniej, już dwa lata przed zaginięciem Gitte, związał się z młodszą o jakieś 20 lat Susanne, jak mówił przed rokiem (również w rozpaczy), próbując usprawiedliwić małżeńską zdradę:
Spróbuj postawić się w mojej sytuacji!
Reżyser Hans-Christian Schmid już na początku filmu stawia pytanie retoryczne, bo tytuł filmu DOM NA WEEKEND brzmi w oryginale WAS BLEIBT, co, jakby nie patrzeć, po polsku znaczy CO ZOSTANIE.
Wszyscy bowiem w rodzinie od 30 lat żyli choroby matki. A ona wbrew światu, odstawiwszy leki, okazała się najbardziej zdrowa z całej rodziny (pomijając wnuka, Zowiego), zwracając im wszystkim wolność. Wcześniej zostawiając im ulubiony rodzinny placek.
Gdy zobaczyłem ten tytuł w czołówce, mimo iż nie znam prawie niemieckiego, absolutnie mi to nie pasowało i wiedziałem, że nie mogę być ukierunkowany polskim tłumaczeniem.
"Brawa" dla tej osoby, która tak przetłumaczyła tytuł, że ze względu na niego przyjdzie o ileś mniej osób, niż gdyby został zachowany oryginalny! K... !
Podczas, gdy ten cichy dramat wart jest obejrzenia. Może w nas samych też jest ileś kłamstw i niedomówień?
"Dom na weekend" to bezpośrednie tłumaczenie wersji amerykańskiej - "Home for the Weekend". Polscy tłumacze po prostu robią to, czego się od nich wymaga, czyli tłumaczą z angielskiego. Tak jest taniej i łatwiej. Tłumaczenie "Dom i weekend" i tak nie jest najgorsze. Moim faworytem jest haniebne tłumaczenie tytułu norweskiego filmu "Da jeg traff Jesus... med sprettert". Jego międzynarodowy angielski tytuł brzmiał "Odd Little Man", więc polski tłumacz bez namysłu przetłumaczył go jako "Dziwny mały człowiek". Nie wziął tylko pod uwagę, że Odd to był skrót od nazwiska Oddemann, a nie przymiotnik 'dziwny'. Tytuł powinien więc brzmieć "Odd - mały człowiek"...
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za polecenie "Was bleibt". Na pewno go obejrzę!