Rozpisywać się na temat filmu Anthony'ego Marciano nie ma sensu. Ta historia nie eksploduje, jak niektóre francuskie komedie potrafią. Najgorsze jest to, że fajnie zaczyna się rozkręcać, potem wyhamowuje w pojedynczych scenkach, czy zdaniach, bierze człowieka na ziewanie, ale reżyser (scenarzysta) nagle podaje nam kilka minut naprawdę zabawnej sceny tłumaczenia występu pewnego Irańczyka na jednej z konferencji pokojowych. Cóż, trochę późno, bo do końca pozostało niewiele czasu.
A jakiś morał z opowieści o przyszłym teściu zamkniętym w kokonie małżeńskiej rutyny, który chce od tego odwieść narzeczonego swojej córki? Niby jest, że należy dać sobie odrobinę swobody, by móc się porozumieć nawet po dwudziestu paru latach małżeństwa, ale jakoś to do mnie nie dociera. Zauważam taką prawidłowość ostatnio: jest jakaś para, coś im nie wychodzi, idą do łóżka na jedną, dwie noce z kimś przypadkowym, potem się znowu schodzą i jak gdyby nigdy nic wszystko już gra jak należy. Może jestem staroświecki, ale nie przemawia to do mnie. Jeśli się coś zrobiło w krótkim czasie z gniewu, ze słabości, po pijaku, to za dłuższą chwilę znów się to zrobi. A WIECZNI CHŁOPCY i wieczne dziewczynki pozostaną nadal tymi, kim są.
Iggy Pop się pokazał na chwilę, jako on sam, ale też nic specjalnego. Może jedynie jako przyszła teściowa Susanne - Sandrine Kiberlain zwróciła moją szczególniejszą uwagę.
Ot, prosta komedia bez zobowiązań.
Iggy Pop się Państwu kłania w utworze Lust for Life.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz