Drugi dzień łódzkiej Cinergii to między innymi projekcja filmu, który nie zaciekawił mnie zbytnio ze względu na bohatera, co z powodu jego (właściwie jej) podejścia do kwestii nazistowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna. Reżyserka Margarethe von Trotta przedstawia bowiem jedną z wybitnych myślicielek, teoretyka polityki, filozofa oraz publicystkę HANNAH ARENDT - w tej roli dosyć wiarygodna Barbara Sukowa. Cały film właściwie koncentruje się wokół tematu procesu Eichmanna w Jerozolimie. Sama Arendt, mająca obywatelstwo amerykańskie musiała emigrować z Niemiec w 1933 roku, gdy do władzy doszli naziści - była z pochodzenia Żydówką.
Jak wyraził się o niej jeden z jej kolegów z uniwersytetu, gdzie wykładała: Cała Arendt - dużo arogancji, zero uczuć.
W trakcie procesu Eichmanna uczestniczyła jako obserwator z ramienia New Yorker'a, potem napisała cykl artykułów, z których powstała kontrowersyjna książka. W kwestii samego Eichmanna, uznała nie jako sprawiedliwy proces osądzanej jednostki, ale symboliczny proces całego systemu nazistowskiego. Ponadto ujęła również w niej kwestie współpracy niektórych żydowskich przywódców z tym systemem, co oczywiście spotkało się z ogromną dezaprobatą, a nawet zastraszaniem autorki przez środowiska żydowskie. Duże brawa dla organizatorów Cinergii za pokazanie tego filmu w kraju, gdzie jeszcze niedawno przetoczyła się dyskusja również na ten temat. Arendt sama określiła swoje podejście tak, że nie kocha jakiegoś kraju, więc nie może faworyzować Żydów, kocha natomiast przyjaciół. Co do przykładu Eichmanna, to w związku z jego procesem ukuła określenie "banalności zła".
Istotnym elementem z okazji filmu HANNAH ARENDT jest również ukazanie jej romansu ze słynnym niemieckim filozofem Martinem Heideggerem (którego była studentką), a w związku z tym, jakby przez pryzmat Eichmanna bronienie samego Heideggera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz