Nie przypadł mi do gustu Tom Hardy, a właściwie cała grana przez niego postać Ivana Locke, bo Hardy poprzez pokazanie w gestach, mimice, zachowaniu za kierownicą złożoności postaci okazał się dobrym jej odzwierciedleniem. Jednak od początku tego filmu, gdy tylko wsiadł do samochodu, sposób w jaki to zrobił, zniechęcił mnie do bohatera, co w dalszej części tego swoistego "kina drogi" tylko się pogłębiało.
Reżyser Steven Knight stara się pokazać swojego bohatera z jak najlepszej strony. Ivan altruistycznie (po dowiedzeniu się przez zestaw głośnomówiący, że właśnie stracił pracę) doprowadzając do realizacji zadanie, którego podjął się jakiś czas wcześniej (gdyby był na miejscu), rzeczywiście podchodzi do wszystkiego z niebywałą fachowością, zyskując przy okazji większy podziw i szacunek wśród swoich podwładnych. To zawodowo. Prywatnie chce pokazać, że jest bardzo odpowiedzialnym i godnym szacunku mężczyzną, w przeciwieństwie do swego ojca, z którym prowadzi jednostronną, urojoną, licytującą się dysputę, o swojej wyższości. Mało tego, stara się nawet żonę przekonać, że to coś stało się tylko raz i on bardzo nadal ją kocha i chce aby ich małżeństwo trwało jakby nigdy nic się nie wydarzyło, co mogłoby to popsuć. Tłumaczenie jest jedno: samotność i dwie butelki wina.
I nieistotne, że pod ich wpływem łamie się komuś (w liczbie mnogiej) życie i zaufanie do siebie oraz podobnych ludzi, nawet generalizując.
Jednym zdaniem: Ivan LOCKE, chcący zachować szacunek do odziedziczonego po ojcu nazwiska, przez cały swój telefoniczny monolog w drodze do Londynu, kreuje człowieka odpowiedzialnego: kierownika budowy, fachowca, męża, ojca, powtórnie ojca dla dziecka innej kobiety.
A gdzie był ten odpowiedzialny człowiek przed dwiema butelkami wina?
Z całego filmu miłe wrażenie wyniosłem słysząc, że niejaki Stefan, pracownik drogowy i jego brygada Polaków z powodu braku innych specjalistów potrafi zrobić wszystko niezmiernie fachowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz