sobota, 7 czerwca 2014

"Nie chodzi o pieniądze, tylko o zmarnowany urodzaj."

To właśnie przyświeca Margusowi (Elmo Nüganen) i jego przyjacielowi Ivo (Lembit Ulfsak), którzy z estońskiej kolonii w Gruzji jako jedyni niemalże (przez krótką chwilę jest jeszcze lekarz) pozostali w tych stronach po wybuchu wojny w 1992 roku. Obaj mieszkają na spornym terytorium między Gruzją a Abchazją, o które toczy się wojna. Przed zakończeniem zbiorów nieopodal ich obejść dochodzi jednak do starcia patroli przeciwnych stron. Wśród kilku ciał jest dwóch rannych - uznany za zabitego Gruzin Nika (Mikheil Meskhi) i walczący po stronie abchaskiej Czeczeniec Ahmed (Giorgi Nakashidze).
Ahmed poszedł na wojnę dla rodziny: Dobrze mi płacą.
Mimo iż obaj są wrogami, łączy ich gospodarz, który zabrał ich do swojego domu, duma i honor. Zwłaszcza najemnik jest pełen nienawiści i chęci zemsty za śmierć przyjaciela.
Ci Estończycy, szczególnie Ivo, są na tyle mądrzy, że potrafią złagodzić agresję między wrogami. I wszystko idzie w dobrym kierunku, aby ci dwaj nie pozabijali się nawet w dalszej przyszłości... gdyby nie Rosjanie!
Każda wojna jest bezsensowna, a film MANDARYNKI Zazy Urushadze jest tylko kolejną, jakże mądrze zrealizowaną i pokazaną, cegłą w murze mądrości przeciw ludzkiej głupocie. Opowiada o odwadze nie tylko tej bohaterskiej, ale przede wszystkim odwadze powiedzenia sobie, że mój wróg nie jest wcale gorszym człowiekiem ode mnie, jeśli tylko potrafi być człowiekiem.
I nie bez powodu publiczność 29 Warszawskiego Festiwalu Filmowego uznała go za najlepszy.

Dla niektórych wojna jest jak cyklon, stąd mój pomysł by zabrzmiały na koniec mandarynki - Tangerine Dream - Cyclone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz